top of page

ONI - opowiadanie


Pukanie palców, które stukały o lekko brudną szklankę, zdawał się być najgłośniejszym dźwiękiem, jaki rozchodził się po domu. Kobieta, która napędzała to brzmienie, siedziała przy małym stoliku, z wyczekaniem patrząc w okno, opierając przy tym swoją obdartą z emocji twarz o wolną dłoń. Cały pokój, w którym się znajdowała, można było określić, jako obdarty z emocji. Śnieżnobiałe ściany wydawały się pochłaniać całą możliwą energię i ciepło, jakie tu zabłądziło. Metalowe talerze postawione na dużym blacie, na których znajdowały się jeszcze resztki porannej zupy, układały się w piramidkę. Mały stolik, przy którym siedziała kobieta, wyglądał jakby mógł się rozpaść, chociażby przez silniejsze postawienie na nim tej szklanki. A na to wszystko, z obrazka patrzyła się lekko pobrązowiała Madonna z dzieciątkiem, którego faktura lekko się zdarła przy twarzyczce. Oblicze kobiety idealnie wpasowywało się w to pomieszczenie. Szare, puste, smutne. Jednak to, co działo się na jej twarzy, zupełnie odbiegało od burzy, która wywołała falę w jej głowie. Przelewająca się to w jedną, to w drugą stronę, męczyła ją nieustannie od samego rana, ale teraz coraz mocniej przybierając na sile. Zwoje mózgowe przynosiły coraz to cięższe impulsy, sprawiając, że jej ciało zaczynało nie wytrzymywać napięcia. Stukanie stawało się coraz bardziej szarpane, przez drgające w niepokoju palce, nie mówiąc już o samej dłoni, która w niektórych momentach o mało co nie wypuściła tej szklanki. Kobietę nosiło. Chciała chociaż w najmniejszym stopniu przenieść to napięcie z głowy na jakiś czyn. Chciała coś robić, by zahamować kołatające się myśli, jednakowo nie potrafiąc chociaż podnieść się z miejsca, przez nie. Jakby ogarnął ją jakiś paraliż, który zamknął jej najgorszą energię w tym drobnym, wychudzonym ciele, obwiązanym mięśniami i tętnicami, dając jej możliwość tylko pustego patrzenia się przez okno, na piaszczystą dróżkę przed domkiem. Nagle zobaczyła na dróżce ruch, który sprawił, że na moment jej mięśnie wyswobodziły się z tego paraliżu i pozwoliły zbliżyć głowę bliżej do okna. Teraz dopiero poczuła jak jej serce łomocze w zawrotnym tempie. Widziała, że ten mężczyzna, który szybkim krokiem zbliża się do drzwi to jej mąż. Zdawała sobie też sprawę, że widoczne nabuzowanie tego mężczyzny, może dawać informacje o złych wieściach. Mimowolnie skryła swoją twarz w dłonie. Drzwi otworzyły się i wraz z dźwiękami ujadających się na dworze psów czy powiewu wczesnojesiennego powietrza. Do domu wtoczył się w rytm krzątaniny mężczyzna, który z hukiem rzucił buty na posadzkę. Kobieta nic nie mówiąc, dalej chowała swoją twarz, gdy mąż wszedł do kuchni, dysząc przy tym jak zmęczony byk. Czuła jego wściekłość. Nie tyle co w przeszywającym powietrze, gorącym oddechu, ale także w jego ciężkich krokach, które zdawały się trząść ziemią. Minął żonę nawet się na nią nie oglądając. Podszedł do stojącej na blacie miski z wodą i spojrzał w jej głąb. Robił to wolno, bez pośpiechu. Jakby jakiś gwałtowny ruch miał go przyprawić o zawał. Kobieta dalej trzymała twarz w dłoniach, wypuszczając powietrze z lekko słyszalnym świstem. Wyglądało to tak jakby jedno i drugie żyło w tak naprawdę osobnym świecie, otoczeni własnymi bańkami, będącymi ich tarczami wobec otaczającego świata. Niby wszystko też było takie spokojne pomiędzy nimi, ale jednak w momencie pojawienia się męża, w powietrzu zawisło napięcie, które połączone z trzymaną energią kobiety i z wyczuwalną złością mężczyzny, musiało prędzej czy później wybuchnąć. Ale nic się nie działo. Nawet jedno słowo. Mężczyzna wyjął z miski, lekko upaćkany fusami kubek i z zadziwiającą delikatnością, postawił go na blacie, tworząc lekką plamkę brunatnej wody, dookoła podstawy kubka. Wyjął jeszcze małą łyżkę i zaczął zdrapywać nią małe ziarenka, przylegające jeszcze do wnętrza kubka, tak by znalazły się na dnie. Gdy to skończył, wziął do ręki żelazny czajnik i lekko nim pokręcił, by sprawdzić czy jest woda. Palcem dotknął powierzchni czajnika, po czym wlał jego zawartość do naczynia. Po odstawieniu czajnika, zaczął powolnym ruchem mieszać fusy, odbijając przy tym łyżkę od metalowej ścianki. Każde odbicie rozlegało się z tak głośnym dźwiękiem, jakby mężczyzna do każdego ruchu specjalnie wkładał dużo siły. Zupełnie jakby chciał, by ten odgłos był jak najgłośniejszy. Kobieta w tym czasie opuściła ręce, ponownie wyglądając przez okno pustym wzrokiem.

-Co to za burdel? - Odezwał się nagle gardłowym głosem mężczyzna, popijając przygotowany przez siebie specyfik.

Kobieta wolnym ruchem obróciła głowę nad ramię. Głośno przy tym odetchnęła. Mężczyzna znów pociągnął łyk i odstawił kubek, by móc oprzeć obie ręce o blat. Przeniósł wzrok na święty obrazek z Madonną i dzieciątkiem. Przyglądał mu się chwilę, głośno przy tym dysząc. Patrzył się na obraz tak jakby w jego zniszczonych kolorach, mógł znaleźć jakieś rozwiązanie, coś co by mu pomogło. Jedyne, co przyszło mu do głowy po spoglądaniu na obrazek, to to by zdjął swój kaszkiet, miętosząc go w dłoni. Wypił napój.

-No pytam się, co to za burdel? - Powiedział głośniej, obracając się do żony.

Ta przeniosła na niego wzrok. Beznamiętnie wbijając go w jego twarz, przeskakując po jej różnych punktach. To na lekko czerwone uszy, to na ubrudzone usta, nad którymi wypiętrzało się parę włosków, kilkudniowego wąsa, aż w końcu udało jej się złapać kontakt wzrokowy. Mężczyzna dyszał ciężko, stojąc nad nią. Po chwili zauważyła, że lekko zacisnął pięści.

-No głucha jesteś! - Krzyknął, aż mu się napięły mięśnie na szyi. – Pójdziesz wreszcie do tych garów, czy nie!?

Kobieta uciekła od męża wzrokiem i głośno westchnęła. Nastąpiło po tym parę sekund ciszy, w trakcie których nic się nie wydarzyło. Ona tylko patrzyła się na pustą szklankę, a on dysząc, patrzył się na jej czubek głowy, napinając mięśnie.

-Przetrzymuje? - Spytała bez emocji kobieta.

Mężczyzna rozluźnił mięśnie i obrócił się w kierunku obrazka, który znów mu nie odpowiadał. Pociągnął głośno nosem, przełykając przy tym ślinę.

-Tak. – Powiedział w końcu, spuszczając wzrok na dziurawe skarpety.

Kobieta znów schowała twarz w dłonie. Tym razem było słychać jak jej oddech mocno przyspieszył, jakby była na granicy łkania. Fala myśli w jej głowie zatrzymała się na informacji, którą właśnie otrzymała. Kiedy ona siedziała pogrążona w utrapieniach, mąż chwiejąc się lekko podszedł do krzesła naprzeciwko niej i bezwładnie opadając, usadowił się na drugim krześle przy stoliku. Rozkraczył się jak jakiś król i miętosząc kaszkiet, utkwił swój wzrok w podłodze. Cisza, która wtedy zapanowała w pokoju, nieporadnie ubierała czyhające w każdej odrobinie powietrza napięcie, które tylko czekało na idealny moment, do ostatecznego zmiażdżenia tych dwóch baniek.

-Widziałeś, czy ci tylko powiedział? - Spytała kobieta.

Mężczyzna szybko popatrzył na żonę. Zobaczył obraz, przy którym zbity pies, byłby

przyjemniejszym widokiem. Wyraźnie podkrążone i zaczerwienione oczy, liszaje dookoła ust, kilka niechlujnie ułożonych kosmyków, wystających z opatulającej głowę chusty. Ale nie to było dla niego najgorsze w patrzeniu na żonę. Nie jej wygląd. Najgorsze było to pozornie martwe spojrzenie, wwiercające się prosto w środek, jakby ktoś właśnie wbijał się w niego przez oczy dwoma nożami.

-Nie, nie widziałem. – Odparł gniewnie mąż. – Myślisz, że chciałby mi ich pokazywać? - Kobieta spuściła na moment wzrok.

-Ktoś jeszcze o tym wie? - Kontynuowała.

Mąż nie odpowiedział od razu, tylko rozszerzył lekko usta i zaczął lustrować wzrokiem kuchnię, w poszukiwaniu jakiegoś punktu, na którym mógłby zawiesić wzrok. Ostatecznie jednak wrócił spojrzeniem do swojego kaszkietu.

-Tylko ja. – Odparł szybko i bez emocji.

Kobieta odchyliła się do tyłu, opierając się o oparcie krzesła. Skrzyżowała ręce i spojrzała na męża spod łba. Pomiędzy dwójką znów nastąpiła chwila ciszy. Kobieta zmrużyła oczy, przez co ledwo dostrzegała bruzdy na szyi męża. Z zewnątrz dało się znów usłyszeć głośne ujadanie psa.

-I co zamierzasz z tym zrobić?

-Mężczyzna popatrzył się na żonę z zdziwionym wyrazem twarzy.

-Wezmę kilku. Ciechowskiego, Wilczaka, Kruszyckiego i może jeszcze Woźniaka razem z „Bimbrem”, ale to dla nich wódkę trzeba przygotować, by poszli. I wtedy ich pogonimy stamtąd.

-Kobieta pokręciła głową w niezadowoleniu, głośno przy tym wzdychając.

-Lucek. – Zaczęła.

Mąż szybko wstał, wyciągając w jej kierunku otwartą dłoń. Trzymał ją blisko twarzy, wlepiając przy tym obłąkany wzrok w oblicze kobiety. Nic jednak nią nie robił. Trzymał ją tylko napiętą z całych sił, aż ta zaczęła mocno drgać. Po chwili do tego niekontrolowanego tańca dołączyła także dolna warga. Stał tak pochylony nad stołem, napięty od stóp do głów, ciężko dysząc i wybuchając gniewem z każdego możliwego otworu w ciele. Kobieta jednak ani drgnęła. Ciągle krzyżując ręce, wbijała chłodny wzrok w oczy męża. Nie przeszkadzał jej gorący oddech, który lądował na jej twarzy. Gdy mąż poczuł jak mięśnie dłoni, nie wytrzymują ciągłego napięcia, wycofał się o krok.

-Lucek. – Powiedziała spokojnym głosem. – Nie musisz tego robić. Nikt nie wie i się nie dowie...

-A jak Niemcy się dowiedzą!? - Przerwał brutalnie mężczyzna. – Jak jednak się dowiedzą, a ty jaki ja wiemy dobrze, że prędzej czy później to zrobią! Podczas następnego, czy dziesiątego z kolei przeszukania ich znajdą! I wiesz co wtedy będzie? Wiesz? Mężczyzna złapał się za boki i zaczął kroczyć powolnym krokiem po pokoju. Zadarł przy tym głowę do góry, jakby teraz właśnie tam, a nie w obrazku, szukał ratunku. Kobieta tylko głośno westchnęła, spoglądając w okno. Widziała teraz pola rysujące się po horyzont. Nie odwracając wzroku, rozchyliła usta, by coś powiedzieć, jednak słowa zwyczajnie jej stanęły w gardle, czekając na myśl, która je pokieruje na zewnątrz.

-Hanka! - Rzucił ponownie mąż. – Przecież wiesz, że to jedyne wyjście. I do tego jeszcze sprawiedliwe!

-Żona powolnym ruchem skierowała twarz na kroczącego w kółko męża. Poczuła jak coś pęka w środku jej mózgu i zalewa ognistą mazią, jak jakiś wylew. Chciała ścisnąć dłoń w pięść, ale brakowało jej siły. Ale nie samej siły fizycznej, co siły woli. Jednak dobrze wiedziała, że to pęknięcie, ta mała szczelina, przez którą coś się wylało, doprowadziło do jakiejś zmiany. Przeczuwała, że zmiany, które niedługo zaleją ją całą także na zewnątrz.

-Cała wioska może przez niego zostać spalona! - Mąż dalej ciągnął swój monolog. -Jak ten gamoń

myśli, że...

-Jaka sprawiedliwość? - Przerwała żona, głosem tak zimnym, że zdawał się na chwilę zgasić ogień męża – O jakiej sprawiedliwości ty w ogóle gadasz?

Mężczyzna stanął w miejscu i z lekko zdziwionym wyrazem twarzy, przyglądał się żonie, jak na okaz jakiegoś rzadkiego zwierzęcia.

-Normalnej! - Krzyknął. – Normalnej, ludzkiej sprawiedliwości!

-Normalną, ludzką sprawiedliwością nazywasz skazanie swojego sąsiada na śmierć?

-To on mógł nas skazać na śmierć! - Mężczyzna machnął rękami. – To ten gamoń mógł nas

wszystkich zabić!

-I dlatego ty sam chcesz zabić?

-Ja!? - Mężczyzna złapał się dłońmi za piersi. – Ja niby chcę go zabić!? Co ja niby zrobię!? Ja przyłożę mu pistolet do łba!? Wbiję mu widły w brzuch!?

Kobieta z przerażeniem na twarzy wyjrzała przez okno, lekko uchylając firanki.

-Nie drzyj się tak. – Powiedziała lekko uniesionym głosem. – Ktoś może usłyszeć.

Mężczyzna stając za ścianą, wychylił się by spojrzeć na krajobraz na zewnątrz. Oboje w ciszy wsłuchiwali się w eter, próbując wyłapać każdy możliwy dźwięk, sprawdzając jeszcze czy nikt się nie kręci przy domu. Gdy poczuli się bezpiecznie, usiedli naprzeciwko siebie. Przez chwilę jeszcze milczeli, wpatrując się w okno. Mężczyzna miał wyraźnie przyspieszony oddech.

-Chwili spokoju nie ma. – Wycedził przez zęby. – Jeszcze takiego problemu tu brakowało, by się w jakichś bohaterów bawili. Chce on sobie żydków ratować, to niech się do tej...no...jak jej tam było...Żegoty, O! Do Żegoty niech się zapisze i tam się bawi w bohatera, a nie tutaj ludzi naraża. Kobieta zamknęła na chwilę oczy i głośno wypuściła powietrze.

-Słuchaj. – Powiedziała cicho, delikatnie łapiąc męża za rękę.

Ten ruch sprawił, że mężczyzna choć na chwilę przestał ciężko dyszeć.

-Nikt nic nie wie. Nie musisz tego robić. Możemy z nimi normalnie porozmawiać i jakoś nakłonić do tego, by znaleźć rozwiązanie dobre zarówno dla tych Żydów i dla nas.

-Jak dobre dla Żydów? – Spytał się, zabierając rękę. – Jak dobre dla nas? Nie ma wyjścia dobrego zarówno dla nich i dla nas!

-Możemy pomóc zrobić jakąś lepiankę w lesie. – Rzuciła z większą energią kobieta. – Tam będą ci Żydzi mieszkać, a Malinowscy będą tylko im co jakiś czas jedzenie dawać.

-Mężczyzna machnął dłonią.

-Znajdą ich i w tym lesie, i połączą to z naszą wsią. Myślisz, że są głupi?

Kobieta spuściła wzrok na podłogę.

-Mówię ci. – Kontynuował mąż. – Nie ma rozwiązania dobrego zarówno dla nich, jaki dla nas. Jeżeli pozwolimy im tu zostać, to wszyscy mogą zginąć.

-Mogą. – Odparła żona. – A jak pogonicie tych żydów to oni na pewno zginął.

-Mężczyzna pokręcił głową z niedowierzaniem.

-Wcale nie jest powiedziane, że to takie pewne! Poza tym...

-Mężczyzna ponownie wytarmosił swój kaszkiet i spojrzał na święty obrazek, który doglądał całej tej sceny w milczeniu. Tak jak w milczeniu na odpowiedź czekała żona.

-Poza tym to są tylko żydki. No dzisiaj to ciągle umierają, więc...

-Tylko żydki? - Krzyknęła żona. – Mówimy tu o ludziach! Prawdziwej rodzinie, która jak tylko by pojawiła się na ulicy, to mogłaby zostać rozstrzelana! I może oni też mają dziecko...

-A może nie mają! - Mąż uderzył otwartą dłonią w stół. – Może nie mają! A Wojciechowska ma troje dzieci! A Kowalscy mają siedem! A i my mamy dwójkę!

Mężczyzna wstał i po obejściu stołu, złapał kobietę za policzki. Ta chciała się wyrwać, ale uścisk był zbyt mocny. Twarz męża zbliżyła się do niej. Widziała jego zmarszczki, przecinające całą twarz długimi kreskami, jak nacinają małe bruzdy na policzkach. Widziała wysuszone lico, z której w pewnych miejscach schodził naskórek.

-Co wolisz? - Z tej odległości krzyk był jeszcze głośniejszy. - Pomóc jakiejś bandzie Żydów, czy zapewnić bezpieczeństwo swoim bliskim?

-Mężczyzna puścił kobietę i odszedł kawałek do tyłu. Uścisk był tak mocny, że prócz pozostawionych śladów palców na chuście, kobieta wiedziała przez pieczenie twarzy, że ma zaczerwienienia.

-To ja tutaj myślę prawidłowo. – Powiedział mąż, otwierając kuchenną szafkę. – To ja troszczę się o nas i o naszą wieś.

-Kobieta zdjęła chustę, by rozmasować bolącą twarz. Miała już w tym praktykę. W tym czasie mężczyzna wyjął z szafki dwie szklane butelki bimbru.

-Tamten łajdak myśli tylko o sobie! Bo zresztą po co on to robi!? Na pewno te żydki muszą mu płacić za to, że ich przetrzymuje! Niedoczekanie!

-Albo robi to tylko po to, by im pomóc. – Powiedziała żona, wstając powoli z krzesła.

Mąż odwrócił się powoli do żony z wyrazem, jakby chciał jej napluć w twarz.

-Czasem naprawdę zastanawiam się czy możesz być głupsza niż faktycznie jesteś. Jak widać możesz.

-Kobieta poczuła, jak to coś co wcześniej w niej pękło, faktycznie ją zalewa z zewnątrz. Nie potrafiła określić co to jest, gdzie wcześniej się uchowało, ani czy utrzyma się to na dłużej. Wiedziała tylko, że ją zalało.

-Ja jestem głupia? - Krzyknęła, tak że mężczyźnie aż oczy się rozszerzyły. – Ja? A ty to niby co? Słuchacz Uniwersytetu Józefa Piłsudskiego? Już wolę być głupia niż bez serca, jak ty! Przecież ty mówisz o prawdziwych ludziach jak o jakimś bydle!

-Mówię o nich jak o czymś, co trzeba wyplenić, bo jak nie to przez nich zginie cała wioska! Ciebie bardziej interesuje...

-Mówię o nich jak o normalnych ludziach! - Przerwała żona. – Mówię jak o tych, co uciekają przed Niemcami zupełnie jak my! Zaś ty zachowujesz się jak zwykła szuja! Jak szmalcownik, który pomaga tym szwabom w...

-Głośny plask rozniósł się po całym mieszkaniu. Nie widziała ciosu, ale go poczuła. Był bolesny jak drobinki soli posypane na otwartą ranę. Zatoczyła się i upadła na krzesło. Zamroczona widziała tylko palec wymierzony wprost w jej nos. Po chwili zaczęła wyłapywać dźwięki.

-Bardziej obchodzi cię los jakichś nie znanych żydów, niż twoich sąsiadów i własnej rodziny!

-Nie słuchała dalej. Nie potrafiła. Czuła jakby coś się jej przestawiło w głowie i straciła słuch. Po chwili dostrzegła, że mąż bierze dwie butelki w rękę i kieruje się do wyjścia. Nie patrzyła na niego. Brzydziła się. Jednak jej ucho wyłapało ostatnie zdanie.

-Jeżeli tak troszczysz się o los swoich synów, to z ciebie tak dobra matka, jak z ladacznicy wierna żona.

Po tym usłyszała trzask drzwi. Powolnym ruchem złapała się za oparcie i przekręciła na brzuch. Czuła coraz mocniej pulsujący ból w skroni, ale wzrok powoli wracał. Spojrzała przez okno. Mąż wyszedł już na dróżkę. Gdy skręcił w lewo, zatrzymał się nagle. Zaczął się rozglądać dookoła, jakby gdzieś usłyszał niemiecki samolot. Po chwili spojrzał się w okno domu. Od razu złapał wzrok

żony, która patrzyła się tym samym wzrokiem, którego szczerze nienawidził. Tymi zimnymi, pustymi oczami. Odwrócił wzrok i postawił jedną butelkę na dróżce, by mieć wolną rękę. Odkręcił drugą i pociągnął łyk do gardła. Widać było jak się wykrzywia i momentalnie czerwieni. Kobieta obróciła się w stronę ściany, bo już nie mogła patrzeć na ten widok. Siedziała tak, gdy wzrok jej już wrócił całkowicie, a słuch powoli. Patrzyła się w przypadkowy punkt na ścianie, nie potrafiąc go nawet określić. Nie chciała podnosić wzroku. Wiedziała bowiem, że ona dalej tam jest. I patrzy się na nią wraz ze swoim synem z obdartą twarzą.



Marcin Jabłoński


13 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

XXL W MODZIE

Post: Blog2_Post
bottom of page