top of page

MY - opowiadanie



Pasemka promieni słonecznych, przebijała się nieśmiało, przez zabite dechami otwory. Każda taka malutka łuna, łapała możliwie jak największą czarną przestrzeń i pomimo swojej słabości, starała się ją rozjaśnić słabym blaskiem. Czerń jaka panowała w pomieszczeniu, była jednak tak głęboka, że nawet niewielka dawka naturalnego światła, odpędzała część mroku do tego stopnia, że oczy mogły normalnie funkcjonować. Mogły widzieć wykruszone w niektórych miejscach kamienne ściany, przychodzące na myśl średniowieczne zamki. Mogły widzieć poukładane w równe rzędy worki, które ułożone przy tych ścianach, wyglądały jakby były z nimi zespolone. Zupełnie jakby te ściany żyły i co jakiś czas wyciągały ręce, zabierając do siebie worki z ich zawartością i pochłaniały je, by odbudować utracony materiał. Mała dziewczynka, która doglądała tego obrazu,

nie chciała przez to siedzieć oparta o ścianę. Bała się, że w momencie, gdy akurat rodzice nie będą na nią patrzeć, a ona zamyśli się, to ściany wyciągną swoje ręce i wchłonął ją, tak jak te worki. Dlatego zawsze starała się być przynajmniej pół metra od nich, by nie mogły jej zabrać. Tak jak teraz, gdy rodzice byli czymś zajęci. Próbowała zrozumieć czym, ale w ogólnym mroku ciężej się jej myślało. Próbowała więc zrozumieć, co tak absorbuje rodziców, poprzez przyglądanie się im. Przed sobą widziała tylko kontury mamy, siedzącej do niej tyłem. Jedno świetliste pasemko zdawało się rozbijać o jej twarz, dzięki czemu z perspektywy dziewczynki wyglądało to tak, jakby jej głowę oświetlał złocisty kontur, tworzący swego rodzaju aureolę. Uważała, że wygląda to bardzo ładnie i pasuje do niej. Chciała podejść i ją przytulić, jednak szybko przypomniała sobie wcześniejsze słowa papy, o tym by za żadne skarby nie ruszała się z miejsca. Ze smutkiem więc

siedziała dalej, próbując przebijać wzrok przez ciemność. Jako, że nic tak naprawdę nie widziała prócz pleców mamy i kilku kształtów worków z prawej strony pomieszczenia, zaczęła nasłuchiwać. Mama tylko oddychała cichutko nosem, tak jak przykazała miła Pani z góry, która co jakiś czas otwierała drzwiczki na sufitu i dawała im różne rzeczy. Jednak prócz oddechu mamy, słyszała

jeszcze lekki szelest, poprzedzany co jakiś czas drobnym stękaniem. Jakby ktoś poruszał się wolniutko na brzuchu, tak by nawet drobinek powietrza nie poruszyć. To musiał być papa, który zbliżał się właśnie do jednego z otworu. Sunął wolno po słomie, którą wyłożona była podłoga. Dziewczynka nie widząc dokładnie tego, jak teraz wygląda podczas swojej podróży, wyobraziła go sobie jak małego żółwika. Kiedyś papa opowiadał jej o takich żółwikach, jak to po wykluciu na plaży muszą szybko przebierać łapkami, by dotrzeć do wody. Teraz jej papa, był takim żółwikiem. Pomyślała, że to śmieszne i pasuje do niego. Po chwili szelest siana się wyciszył, a oprócz niego można było usłyszeć dźwięk drapania o kamień. Drobna ilość światła, która dostawała się do środka, zmniejszyła się, przez co pomieszczenie prawie całkowicie zostało spowite w jeszcze głębszym mroku. Mama straciła przez to swoją aureolę, która teraz rezonowała jeszcze mocniej z

głowy taty. Dziewczynka lekkimi ruchami przechyliła się w bok, by móc go dokładniej zobaczyć. Ten na klęczkach wbijał wzrok w szczeliny między deskami, nie ruszając się przy tym ani o milimetr, dzięki czemu jego aureola wydawała się być jeszcze bardziej majestatyczna. Wtem tata przechylił głowę w bok i zaczął mocno kasłać. Szybko jednak przyłożył rękę do buzi, by spróbować zagłuszyć dźwięk. Gdy słabe światło znów zaczęło szperać po pomieszczeniu, dziewczynka mogła zauważyć, że mama zasłania jedną ręką usta, jakby chciała zatrzymać krzyk. Światło jednak nie dosięgało taty, który zgięty wpół, szamotał się, gdy każde kolejne kaszlnięcie chciało się wydostać na zewnątrz. Nie opuszczał jednak ręki, a gdy czuł że uciekają z niej siły, zaczął ją przytrzymywać drugą, aby nie odsłonić ust. Poczuł jak po policzkach ściekają mu łzy i powoli spływają na rękaw płaszcza. Z każdym kaszlnięciem czuł w klatce piersiowej tak przerażającą siłę, że miał wrażenie, jakby zaraz miał eksplodować. Po chwili jednak parcie ustało i pozostawiło go z potwornym bólem gardła. Ciągle trzymając rękę przy ustach, wyłożył się na sianie i zamknął oczy. Ból górnej części ciała był potworny i w zależności od miejsca różny. W gardle czuł piekielne palenie, a w stawach

miał wrażenie wbijania małych igieł. Starał się na moment zamknąć na świat dookoła i dojść do siebie, gdy poczuł dłoń na plecach. Zabrał rękę z ust i zaczerpnął nimi duży haust powietrza, który od razu wzmocnił ogień w gardle i prawie co rozsadził tchawicę. Obrócił się powoli na plecy i zobaczył pochyloną nad nim żonę, która rozszerzonymi oczami go doglądała. Na jej oświetlonej części twarzy, wyraźnie można było zobaczyć strużki potu. Wzięła rękę męża i ścisnęła ją mocno, chyląc się do niego. Ten zaczął łapać ustami szybkie, ale równomierne oddechy, jakby ktoś przed chwilą uderzył go w splot słoneczny. Wszystkie małe ruchy, tchnienia, gesty były robione w absolutnej ciszy. Dziewczynka doglądała tego z drugiej części pomieszczenia, jeszcze dalej uciekając od ściany. Gdy mężczyzna poczuł się lepiej, podniósł ciało do pozycji półleżącej, a gdy już oddech mu się ustabilizował, usiadł normalnie, ciągle trzymając się przy tym za pierś.

-Spokojnie. – Powiedziała kobieta. - Pomału. Wdech i wydech, wdech i wydech.

-Mężczyzna pokiwał głową, ciągle zamykając oczy z bólu. Po chwili wziął głęboki wdech i przytrzymał go na kilka sekund po czym wypuścił go z dźwięcznym świstem.

-Z górnej szczeliny nic nie widać. – Powiedział z lekkim gwizdem w głosie. – A dolna...a przy dolnej to pies nafajdał i jak się zaciągnąłem to właśnie tak mnie zemdliło.

-Kobieta zbliżyła twarz do męża by mogła go dokładniej obejrzeć. Zobaczyła jego oczy pokryte oplatającą siecią czerwonych nici, osadzone na twarzy, które w dotyku przypominały mokry papier. Wyjęła z kieszeni ścierkę, którą zaczęła wycierać twarz męża. Trąc materiał o jego skórę, odchyliła się do tyłu by spróbować ujrzeć coś przez górną szparę. Jednak zobaczyła tylko błękitne niebo i

kilka dachów.

-Na..na prawdę nic nie widać. – Powiedział cicho mężczyzna, tak, że nie można było go wyraźnie usłyszeć.

-Już dobrze, spokojnie. – Mówiła czule kobieta.

Gdy skończyła wycierać, spojrzała w blasku promieni na ścierkę. Była cała w czarnych ziarenkach. Odwróciła twarz do męża i zbliżyła ją do siebie tak, by znalazła się w zasięgu światła. Zobaczyła wtedy, że całe oblicze męża jest pomalowane czarnymi plamami, rysującymi mu się wzdłuż twarzy.

Nie mogła powstrzymać uśmiechu i musiała zasłonić usta by nie parsknąć.

-Co się stało? - Spytał mąż, czując że mimowolnie też zaczyna się uśmiechać. – Co mi zrobiłaś?

-Żona pokazała mu ścierkę. Mężczyzna widząc ją, przeciągnął palcem po twarzy. Opuszki miał całe czarne.

-Przepraszam. – Powiedziała z troską w głosie kobieta.

Mężczyzna spojrzał jej oczy i uśmiechnął się jeszcze szerzej.

-Może spróbujemy tak z ziarnkami piasku? - Powiedział łapiąc się za włosy.

Kobieta spojrzała na niego zdziwionym wzrokiem.

-Jak piasek? - Spytała. - O co ci chodzi?

Mężczyzna zaczął roztrzepywać swoją czuprynę, tak że zaczęła mu sterczeć na wszystkie strony..

-Może jakby tak tą szmatką z ziarnami piasku, włosy wytrzeć, to na blond by się zrobiły. Niemcy by nas wtedy nie poznali.

Żona podciągnęła go do siebie kiwając przecząco głową.

-Jak ty coś palniesz... Chociaż jak tak patrzę na ciebie w świetle, to na co dzień tobie też by nie zaszkodziło. - Kobieta uśmiechnęła się blado, po czym cicho westchnęła.

-Choć już śmieszku, bo Małgosia sama tam siedzi. – Rzekła, ciągnąc męża za rękaw. – Tylko mi jej nie strasz tymi malowidłami.

-Powiem jej, że to ty mnie tak urządziłaś. -Kobieta przewróciła oczami i mocniej pociągnęła rękaw. Mężczyzna zaczął przewracać się na bok, aż w pewnym momencie znów poczuł przeszywający ból w całej klatce piersiowej. Widząc, jak

mąż znów łapie się dłonią za gardło, kobieta nachyliła się ponownie, by dokładnie zbadać stan męża. Ten jednak pokazał dłonią, że nie potrzebuje pomocy. Ponownie zaczął szybko, ale równomiernie oddychać. Czuł, że pomimo silnego pieczenia i kłucia, ból jest mniejszy niż poprzednio i znacznie szybciej ustępuje. Wziął to za dobry omen. Kobieta w tym czasie ciągle trzymała rękaw męża, zupełnie jakby jego puszczenie miałoby sprawić, że zgubi go w tej ciemności. Po chwili mężczyzna sam ułożył się na brzuchu i delikatnie złapał żonę za dłoń. Ta

czując, że jest już dobrze, puściła rękaw. Dalej widziała swojego męża. Mimo, że okrytego ciemnością, z ubrudzoną twarzą, tarzającego się w sianie, to jednak on ciągle tam był. I to ją uspokoiło. Też położyła się na brzuchu i zaczęła czołgać wraz z nim. Spokojnymi, wręcz ślamazarnymi ruchami, parli na przód, tak by nie wydawać żadnych hałasów. Wiedzieli, że przy odpowiednim tempie szelest siana, będzie praktycznie niesłyszalny na dworze. Więc pomału, w kompletnej ciszy i ciemności, czołgali się wolno do drugiej części pomieszczenia. Po chwili kobieta

już wyraźnie dostrzegała małą dziewczynkę, która siedziała z rozłożonymi nóżkami, patrząc się rozszerzonymi oczami na jeden ze snopków światła.

-Małgosiu. – Powiedziała szeptem. – Już idziemy do ciebie.

-Dobrze mamo. – Odparła prawie niesłyszalnie dziewczynka.

-I nie przestrasz siÄ™ papy. Bo ma buziÄ™ czarnÄ….

-Dobrze mamo.

-To mama mnie tak wysmarowała. – Z ciemności dobył się głos mężczyzny.

-Gdy już rodzice wyłonili jej się przed oczami, nie mogła zabrać wzroku z papy. Przypominał jej ludzi z jego opowiadań, którzy specjalnie malowali całe swoje ciała by czcić Jahwe i wykonywali przy tym skomplikowane ruchy. Nazywał to rytuałem. Ponoć każdy człowiek, by wielbić Jahwe odprawia jakiś rytuał, ale ten z dziwacznymi tańcami zawsze ją śmieszył, przez co teraz też się uśmiechnęła. Papa odwzajemnił jej uśmiech, i podniósł ręce do góry imitując taneczne ruchy.

Kiedyś jednak sam przestrzegał, by nie śmiać się z żadnego rytuału, bo każdy tak naprawdę służy czczeniu Jahwe. I w ten sposób rytuały ludzi z odległych krain z pomalowanymi twarzami, nie różniły się niczym od cichej modlitwy, którą kiedyś odmawiała z rodzicami. Zanim pojawili się maszerujący panowie z głośnymi patykami, które czasem wydawały z siebie dźwięk, jakby uderzył grom.

-Na prawdę nic nie widziałeś? - Spytała kobieta, lekko zaniepokojonym głosem. – Może jednak coś już tam jest, może się zbierają.

-Mężczyzna odwrócił się do żony i posłał jej zmęczone spojrzenie.

-Nic naprawdę tam nie widać. Ale wychodzi na to, że spuścili psa, więc jak ktoś będzie próbował się zbliżać to będziemy słyszeć szczekanie.

-Kobieta wolnym ruchem odwróciła głowę do córki. Ta ciągle siedziała bez ruchu, jak lalka, wpatrując się rozszerzonymi oczami w twarz papy.

-Hej Małgosiu. – Szepnęła kobieta z ledwo widocznym uśmiechem. – Zobaczyłaś coś jak nas nie było?

Dziewczynka popatrzyła na mamę, rozdziawiając usta. Nagle zabrała wzrok, by przejrzeć całe pomieszczenie. Doglądała każdy element ścian, nie pozostawiając ani jednego centymetra bez sprawdzenia. Wyglądała przy tym jakby zobaczyła rzadkiego owada, który latał jej nad głową.

-Małgosiu? - Spytała kobieta, z wyczuwalnym przestrachem w głosie. -Na razie chyba nie są głodne. – Powiedziała dziewczynka, ciągle lustrując wzrokiem ciemność. – Nie wyciągały rąk.

Kobieta przysunęła się bliżej córki i otuliła ją ramieniem. Dziewczynka wtedy wbiła swoje rączki w żakiet mamy i ścisnęła go mocno, jakby chciała schować się w jego materiale. Ciągle jednak lustrowała wzrokiem pomieszczenie.

-Już już aniołku. – Powiedziała czule kobieta, gładząc drugą ręką główkę dziewczynki. – Żadne ściany cię nie porwą. My już o to dopilnujemy.

-Dziewczynka po usłyszeniu tych słów, zatrzymała wzrok na jednym punkcie. Zobaczyła słabo oświetlony kawałek worka, który leżał samotnie na podłodze. Nie widziała jego dalszej części. Może był poszarpany i to co widziała, było całym workiem. Może był dłuższy niż wszystkie, a jego koniec właśnie leży przy ścianie, która już wyciągnęła po niego rękę. Albo był całkowicie normalny, tylko ściana go wyrzuciła, bo nie chciała jeść. I ta ostatnia myśl sprawiła, że zaczęła się bać.

-Nie, nie. – Powiedziała cichutko, jeszcze mocniej ściskając żakiet mamy. – One nas nie porwą...one nie wyciągną rąk.

-Obróciła twarz i zadarła głowę do góry, by spojrzeć mamie w oczy. Pomimo ciemności widziała jak uśmiecha się małym, ale zawsze wypełnionym ogromną ilością ciepła, uśmiechem. Kobieta zaś widziała statyczny wyraz twarzy. Nie wyrażający żadnego lęku, radości czy smutku. Jakby dziewczynka naprawdę zamieniła się w lalkę. Kobieta jeszcze mocniej ścisnęła córkę i pocałowała ją w czółko.

-To choć teraz pod nią. – Powiedziała z wesołym tonem. – Tam będzie nam lepiej, a nie musimy się już obawiać, że będzie chciała nas porwać.

-Dziewczynka spojrzała się w stronę ściany. Zobaczyła jak z boku w jej stronę czołga się papa.

-Chodź, chodź. – Powiedział z uśmiechem, wyciągając do niej rękę.

Wzięła ją delikatnie. Trzymając jednakowo rękę papy i mamy, przypomniała sobie jak kiedyś chodziła po parku, trzymając rodziców za ręce i huśtała się na nich. Chciała to zrobić teraz, ale w momencie gdy papa był na brzuchu, a ona i mama na kolanach, zrozumiała, że to niemożliwe. Po chwili ślamazarnych ruchów, cała trójka znalazła się pod ścianą.

-Jak myślisz, która jest godzina? – Spytała żona, ciągle tuląc przyczepioną do rękawa dziewczynkę.

Mężczyzna podrapał się po roztrzepanych włosach, krzywiąc przy tym minę.

-No nie powiem dokładnie. – Odparł. – Nie widziałem słońca na niebie, ale widać, że chyba znajduje się wysoko. Myślę że mamy teraz jakąś trzynastą, może czternastą - Kobieta głośno westchnęła i zamknęła oczy.

-Dopiero? Jeszcze tyle czasu zostało.

-Mężczyzna zbliżył się do niej i pogładził jej twarz. Okalający brud, wory pod oczami i kilka

małych czerwonych ran przy ustach, znikały dzięki szerokim szmaragdowym oczom, które zdawały się pochłonąć całe piękno tego świata i zamknąć je właśnie w tym spojrzeniu, nie tracącym swego uroku nawet pomimo zmęczenia.

-Spokojnie. – Powiedział cicho. – Wytrzymamy. Nic się nie stanie.

-Kobieta oparła głowę na dłoni męża. Poczuła jakby mogłaby teraz zasnąć i obudzić się za dziesięć lat.

-Bierzemy te świeczki? - Spytała kobieta, zapadającym się w dłoń głosem. Mężczyzna spojrzał na walające się przy ścianie, wypalone świece z pourywanymi knotami.

-Po co nam one? – Spytał ze zdziwieniem.

-Nie wiem. Może się przydadzą. Nigdy nic nie wiadomo.

-Aj tam. To, że uciekamy, nie znaczy że musimy brać każdego śmiecia ze sobą. Jak już to trzeba brać coś co faktycznie się przyda. -Mówiąc to, mężczyzna spojrzał się w kierunku, gdzie w mroku znajdowało się kilka worków ułożonych w równy rządek. Spokojnym ruchem zabrał dłoń z twarzy żony i pokazał palcem w

oglądanym kierunku. Dziewczynka, która od momentu znalezienia się przy ścianie, schowawszy wzrok, wbijała go w punkt wskazywany przez papę. Kobieta też patrzyła w tamtą stronę, nie rozumiejąc, o co mężowi chodzi. Ten zanurkował na brzuchu w siano i zaczął czołgać się w tamtą stronę.

-Co ty robisz? - Spytała w końcu kobieta.

Mężczyzna odwrócił się do niej przez ramię.

-W tych workach muszą być jakieś ziemniaki. – Powiedział jeszcze ciszej niż zwykle. – Albo pomidory. No po prostu jedzenie.

-Kobieta dalej jednak patrzyła się niezrozumiałym wzrokiem na męża. Zastanawiała się, czy to jest jakaś zagadka rzucona przez męża na zabicie czasu i pobudzenie myślenia. Nagle jednak zdała sobie sprawę o co mu chodzi.

-Nie ruszaj. – Powiedziała jednakowo najcichszym i najgłośniejszym tonem, jaki starała się z siebie wydobyć. – To przecież ich.

-I co z tego. – Powiedział mężczyzna, odwracając się w kierunku ciemności. – Nie pogardzisz chyba jedzeniem, szczególnie teraz jak musimy uciekać.

Kobieta nie odciągając córki od rękawa, pochyliła się do przodu, by spróbować dosięgnąć męża. -Oni nam pomogli, idioto! -Wyciągnęła palce dzięki czemu udało jej się złapać but mężczyzny. -To ich przecież. – Kontynuowała. – Oni też tego potrzebują. Niemcy przecież regularnie zabierają

im część jedzenia. No zostaw to.

-A my też potrzebujemy. – Odparł mężczyzna, próbując uwolnić nogę. – Kilka sztuk takiego ziemniaka może zaważyć na nasze następne dni. Oni sobie poradzą.

-To zwykła kradzież. – Rzekła kobieta, już ledwo trzymając buta. – Nawet jeżeli jest to nam potrzebne to nie powinniśmy się...

-Aj tam kradzież. – Przerwał mężczyzna, znów odwracając się do żony. – My tylko próbujemy przetrwać. To nie kradzież. Poza tym...oni wszyscy są tacy sami. Nieważne czy ten Malinowski czy ten z zapijaczoną mordą. Wszyscy prędzej czy później albo cię okradną, albo wydadzą Niemcom. My musimy radzić sobie sami i tylko na sobie polegać. - Stwierdził.

-Kobieta rozwarła szeroko usta i wpatrywała się tempo w z powrotem czołgającego się męża. Nawet patrząc się na niego w takiej pozycji, brudnego, tarzającego się w brudnym sianie, obdzierającego się z całej godności dla kilku kartofli, czuła do niego niepohamowaną sympatię i dziękowała Jahwe, że spotkała go w swoim życiu. Jednak teraz musiała interweniować. Już miała do niego podejść i zatrzymać, gdy nagle on podniósł rękę na znak ciszy. Szelest ustał, a wraz z nim oddech rodziców. Jedynie dziewczynka kurczowo trzymając się żakietu mamy, cichutko pociągała noskiem powietrze, co było praktycznie niesłyszalne. To, co jednak było wyraźnie słyszalne, to warczenie psa na podwórku. Po chwili warczenie stawało się coraz głośniejsze, jakby pies jeżył grzbiet i przygotowywał się do ataku. Pojawiło się pierwsze szczeknięcie, a po chwili już głośne ujadanie. I wtedy można było usłyszeć szybki tupot łap na trawie, który skończył się uderzeniem o płot, skąd dobiegał już dźwięk głośnego szczekania. Mężczyzna szybkim ruchem powrócił pod ścianę. Ruszył na schody prowadzące do drzwiczek na suficie, a kobieta w tym czasie przytuliła mocno córkę.

-Spokojnie, spokojnie aniołku. – Powiedziała do niej. – Żadna ściana cię nie złapie.

Dziewczynka spojrzała na mamę, przestraszonymi oczami.

-Mamo. – Wyszeptała. – One...one się czegoś boją.


Marcin Jabłoński

46 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

XXL W MODZIE

Post: Blog2_Post
bottom of page