top of page

Jestem numerem cztery

Zdjęcie autora: Tworzywo - Gazeta studenckaTworzywo - Gazeta studencka

Kiedy zastanawiam się nad tym, co tak naprawdę mnie w tym świecie mierzi czy rozsierdza, nie jestem w stanie udzielić prostej, precyzyjnej i jednoznacznej odpowiedzi. Problem jest o tyle bardziej złożony, że pierwsze na myśl przychodzi po prostu „nic”, jednak po chwili głębszej refleksji zastąpiło je „wszystko”. Nie da się ukryć, że nasze czasy stawiają przed człowiekiem wiele nowych zadań, trudności, z którymi nigdy wcześniej nie musiał się zmagać.


Wraz z rosnącą świadomością, której rozwój bierze swój początek w II poł. XX wieku i objawia się w np. spopularyzowanym ruchu pacyfistycznym, stanowiącym zbiór idei mających na celu uświadomić zło wszelkich wojen, jak również krytykę wobec służby wojskowej.


Jednak gdyby nie wojsko – pewne jest, że Internet nigdy by nie powstał. Pod koniec lat 60 ubiegłego wieku powstał ARPANET, będący przodkiem Internetu do jakiego mamy dziś dostęp. Z kolei pierwsza strona internetowa została utworzona przez Tima Bennersa w latach osiemdziesiątych, a na 1985 rok przypada utworzenie Symbiotic – pierwszej domeny. W Polsce pierwsze łącze analogowe uruchomiono 28 czerwca 1990 roku, co daje początek historii „www” w naszym kraju.



Internet miał być z założenia nieskończonym strumieniem danych, wiedzy łatwo i szybko dostępnej. Miał pomagać nam odnajdować dawnych przyjaciół, członków rodziny i pielęgnować piękne relacje. Utopijna wizja „sieci” została zdeptana, a jednym z działań przyczyniających się do tego był prototyp Facebooka. Strona stworzona przez zrozpaczonego i pijanego Zuckerberga, zaraz po rozstaniu z ówczesną dziewczyną – stanowiącą ranking koleżanek z kampusu. W szranki stawały bez świadomości o istnieniu jakiegokolwiek plebiscytu. Dodam, że wszystko odbywał się ku wielkiej uciesze kolegów. W efekcie - kilka lat później powstał Facebook.


O tym, że obecny Internet jest niczym Ganges – wie praktycznie każdy jego świadomy użytkownik. Począwszy od najmniej inwazyjnej formy – fakenews’ów, poprzez sekstaśmy celebrytów – n. popularna dzisiaj (dzięki taśmie) Kim Kardashian, kończąc na działaniach bazujących na przemocy fizycznej i psychicznej, jaką są patostreamy. A warto nadmienić o tym, że poza Internetem jaki znamy, istnieje jego ciemna strona – Darknet, w którym handel dziecięcym porno, narkotykami czy organami nie jest niczym wyjątkowym. To miejsce, w którym z łatwością można znaleźć płatnego zabójcę, który odbierze czyjeś życie za niewygórowaną kwotę pięciu tysięcy dolarów.


Czas powiedzieć to na głos: Internet nie jest już dobrym miejscem. Badania dowodzą, że nadmierne użytkowanie sieci ma skutki wpływające na naszą samoocenę, samoakceptację czy kondycję psychiczną. Najbardziej przerażającym nurtem w obecnych czasach są „beautyguru” uświadamiając młodym dziewczynkom, że „te dziesięć rzeczy koniecznie musi znaleźć się w kosmetyczce KAŻDEJ ZADBANEJ kobiety”, a ten makijaż „zapewni ci drugą randkę z wymarzonym facetem”. Zaraz obok tego jakaś inna youtuberka głosi „10 prostych trików na samoakceptację”, jakby to było takie proste, w erze „ciągłego kompleksu” i „bycia niewystarczającą”.



Kolejne materiały, jakie można znaleźć – kierowane do dorastających dziewcząt, to te uświadamiające, że czas schudnąć – „moje triki na szybkie zgubienie kilku, zbędnych kilogramów”. Autorkami treści są najczęściej dorosłe kobiety, mające podpisane umowy z firmami, które płacą za promowanie produktu, który aktualnie „ma się dobrze sprzedawać”. Dział marketingowy wykorzystujący influencermarketing, wprowadza nas w stan „ograniczonego zaufania” względem twórcy, na którym niegdyś można było polegać niczym na Zawiszy.


Kobieta, jak to kobieta. Zawsze chce dobrze wyglądać, mieć perfekcyjnie wysprzątany dom, mieć uśmiechniętą rodzinę – tak naprawdę nie zastanawiając się nigdy nad tym czego ona oczekuje od świata, odhaczając ze swojej checklisty kolejne zakupy, pranie, gotowanie czy zrobienie się na bóstwo. I to zaczyna się już wcześniej – już moje młodsze koleżanki chcą mieć idealne ciało, cudownie ułożone włosy i koniecznie makijaż wykonany najlepszymi kosmetykami za horrendalne sumy – bo przecież najlepsze i gwarantujące perfekcyjny wygląd na długi czas. Poza tym przecież „ulubiona Pani z Internetu mówiła, że to cudo”.


Przeglądając Instagrama z sekcji beauty zauważyłam śliczną Amerykankę – na oko dałabym jej trzynaście lat – nakładającą na swoją twarz maskę makijażu. Co prawda wyszedł doskonały i dopracowany, jednak to nasunęło mi myśl: „to umiejętność jak każda inna, udoskonalenie jej do perfekcji zajmuje kilka miesięcy”. Z niedowierzaniem zaczęłam przeszukiwać podobne konta i odkryłam, że ten trend dotarł również do naszych rodaczek. Piękne makijaże na czternastoletnich buziach prezentują się ślicznie – idealna cera, zero oznak zmęczenia, nawet bez makijażu. I o ile makijaż stanowi artystyczne wyrażenie siebie jest jak najbardziej „okej”, natomiast jeżeli jest efektem wmawianego „braku”, już u tak młodych osób, jest co najmniej przerażający. Bo jak w perspektywie te młode dziewczynki, nakładające na twarz makijaż w obawie, że „czegoś im brak”, mają stworzyć dobrą relację z innymi: z przyszłym partnerem czy najważniejszą osobą – czyli sobą?


Może powód mojego zatrwożenia internetowym światem wydaje się dość błahy. Ale wierzę głęboko w to, że poza działaniami bezpośredniej przemocy wobec odbiorcy treści atakujące mogą być subtelniejsze, delikatniejsze, ale mocniej godzące w potrzeby akceptacji, bezpieczeństwa, czy miłości. Stawiające na szali wartość człowieka. Wprowadzające niepotrzebny kult produktu, zamiast wartości, bo nie bez powodu blogi urodowe są popularniejsze niż literackie, muzyczne czy popularnonaukowe.


Teraz każdy chce być po prostu piękny. Wnętrze schodzi na drugi plan i spokojnie oczekuje sceny, w której zagra główną rolę. Jednak często ta rola to monolog u psychologa, który próbuje zwalczyć zaburzenia odżywiania, brak samoakceptacji czy znamiona depresji, jak i FOMO (syndromu fear of missing out), który obecnie popularny niczym Rolling Stones za czasów świetności, objawia się przewlekłym stresem, z powodu bycia pominiętym oraz pomijania najważniejszych informacji. Odcięcie od sieci powoduje niezdrowe poddenerwowanie, bo skoro nie ma cię w Internecie, to nie ma się nigdzie – nie istniejesz.


Poza ogromem dobra, które rozwój stron „www” ciągle nam serwuje – musimy mieć świadomość zagrożeń. Musimy się ciągle wzajemnie uświadamiać i dawać sygnały, że to dawka czyni truciznę. Rozsądne użytkowanie sieci nie jest niczym złym i pomaga rozwinąć umiejętności, pogłębić pasje czy odkryć fantastyczne miejsca, o których dotąd nie mieliśmy pojęcia. Jednak warto mieć na uwadze, że każdy z nas jest celem dla marketerów mających jeden cel – sprzedać jak najwięcej. Dla nich nie jesteśmy osobami a numerami, które sprawią, że osiągną „target”, za który należy im się premia.


Widząc w drugiej osobie źródło zarobku, nie drugiego człowieka, sami uświadamiamy sobie jak wybrakowani jesteśmy i jak mało jeszcze tego świata i człowieka - w ogóle - rozumiemy


Adriana Kozłowska

30 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

XXL W MODZIE

MY - opowiadanie

Comments


Post: Blog2_Post
bottom of page